Druga połówka - Opowiadanie walentynkowe 2022
Dajcie znać, czy historia przypadła Wam do gustu. 😉 Nie chodzi tu tylko o moją świadomość i radość z dobrze wykonanego zadania, ale pomysł, który zrodził się w trakcie pisania poniższego opowiadania. Otóż co byście powiedzieli, gdybym poszerzyła to opowiadanie do rangi powieści? Uwierzcie mi, mam w głowie niezłe pomysły, do których Gosia i Filip pasowaliby idealnie.
Tymczasem życzę Wam udanych Walentynek pełnych miłości (nie tylko romantycznej, ale każdego rodzaju) oraz rzecz jasna przyjemnej lektury. 😊💕
PS Tekst opowiadania dostępny tym poście albo na Wattpadzie, tutaj:
Druga połówka
Od
zawsze wierzyłem, że gdzieś czeka na mnie moja druga połówka. Ktoś tylko dla
mnie, kogo dostrzegę od razu. Byłem przekonany, że los sam mnie do niej
doprowadzi, a gdy nadejdzie dzień spotkania, świat zadrży w posadach. Wiedziałem,
że nie każdemu jest pisane takie uczucie. Ja jednak miałem mieć szczęście,
byłem tego pewny. Problem w tym, że czekałem i nic się nie działo. Moje dni
upływały na marzeniu o miłości, które towarzyszyło mi zawsze, głęboko zanurzone
w mojej duszy. Rzecz jasna, nikomu nie przyznawałem się do własnych oczekiwań.
Ani rodzicom, ani kolegom, ani dziewczynom, z którymi się spotykałem. Bo czy
takie romantyczne wizje pasowały do obrazu prawdziwego macho, za którego
chciałem uchodzić? Właśnie. Więc po prostu szedłem przez życie z szeroko
otwartymi oczami. Nadzieja nie umierała. Jednego nie przewidziałem, że los
postanowi nieco zagrać mi na nosie.
Tamtego wieczora nie byłem u siebie. Ledwie
znałem okolicę. Przyjechałem niedawno, w odwiedziny. Nie miałem lepszych perspektyw
na przerwę zimową, a lubiłem Antka. Można powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi
od pierwszego dnia studiów. Razem dotrwaliśmy do piątego roku. Zostało jeszcze
pół, by przestać się wygłupiać i brać życie za rogi.
Wracałem
ze sklepu obładowany w reklamówki pełne piwa i przekąsek. Sam zgłosiłem się na
ochotnika. U Antka trwała impreza pełną parą, ale ja potrzebowałem oddechu. Od
tłumu, głośnej muzyki, a przede wszystkim od pewnej natrętnej blondynki. Żółwim
tempem posuwałem się w kierunku bloku. Wtedy ją dostrzegłem. Szła chodnikiem.
Tempo miała szybkie. Nosiła puchową, niebieską kurtkę, wełnianą czapkę spod
której wystawały bujne, czarne jak węgiel włosy. Byłem już dwa kroki od niej,
gdy pisnęła i zamachała rękami na boki. Nie pomogło jej to w niczym. Wyrżnęła
na oblodzonym chodziku wprost na tyłek opięty dżinsami. Z ust wyrwało jej się przekleństwo.
Stanąłem
nad nią. Początkowo nie zwróciła na mnie uwagi. Dopiero, gdy się odezwałem,
proponując pomoc, spojrzała na mnie. Choć pół twarzy miała zasłonięte
szalikiem, uznałem ją za niezwykle piękną. A wszystko przez wielkie, fiołkowe
oczy, które skrzyły się niczym zmrożony wokoło śnieg.
Czy
świat się zatrząsnął? Prawie. Powiedziałbym raczej, że się zatrzymał. Była
tylko ona, cała reszta zniknęła z mojego postrzegania. Odłożyłem na ziemię
reklamówki z zakupami i podałem jej dłoń. Moja była zimna i skostniała, jej
ciepła i delikatna. Przeszył mnie przyjemny dreszcz, gdy jej dotknąłem. Tak
przyjemny, że nie miałem ochoty jej puścić, nawet wtedy, gdy już stała
naprzeciw mnie.
-
Dziękuję – odezwała się i spuściła wzrok na nasze złączone ręce, jakby coś
bardzo ją zaintrygowało.
- Nie
ma sprawy. Nic ci się nie stało?
-
Nie. Może tylko moje ego ucierpiało, ale poza tym jestem cała.
Posłałem
jej jeden z moich najlepszych uśmiechów i przesunąłem kciukiem po wierzchu jej
dłoni. To się działo samo, jakby moje ciało wiedziało, co powinno robić i
przechodziło do działania bez jakiegokolwiek porozumienia ze mną. Szerzej
otworzyła oczy i wyszarpnęła rękę, jakby się przestraszyła. Niechętnie jej na
to pozwoliłem.
- Jestem
Filip.
-
Gosia.
-
Miło mi. Mieszkasz tutaj? – zapytałem z nadzieją.
Zakołysałem
się na piętach, przewiercając ją spojrzeniem. Zastanawiałem się, co kryje się
pod szalikiem. Jeśli reszta jej twarzy była tak zniewalająca jak oczy, było po
mnie. Wróć. Co ja sobie myślałem? Przecież już wpadłem jak śliwka w kompot.
Pokiwała
głową. Znowu popatrzyła mi prosto w oczy. Wyglądała, jakby się zastanawiała.
-
Przyszłam na imprezę – powiedziała w końcu, a ja miałem ochotę uklęknąć na tym
oblodzonym chodniku i wznieść dziękczynne modły za ten zbieg okoliczności.
-
Ja też. - Uśmiechnąłem się, sięgnąłem po reklamówki i wskazałem jej, żeby szła
przodem.
Zatrzymała
się przy wejściu do klatki. Zerknęła na mnie, jakby się wahała, ale w końcu
uniosła palec do domofonu. Ktoś otworzył nam bez słowa.
Weszliśmy
do wilgotnego korytarza. Lekko śmierdziało stęchlizną, ale wystarczyło, że
nachyliłem się nad dziewczyną, by poczuć słodki, owocowy zapach. Pachniała jak
brzoskwinie w samym szczycie lata. Miękkie i soczyste. Miałem ochotę zanurzyć
nos w jej włosach i głębiej się zaciągnąć. Zanim dałem się ponieść, wpadłem na
nią.
Gosia
zatrzymała się przed drzwiami mieszkania Antka. Wybąkałem w jej czapkę
niewyraźne przeprosiny za próbę stratowania i czekałem. Znieruchomiała z dłonią
na klamce. Odchyliła głowę, by znowu przeszyć mnie niesamowitym spojrzeniem.
Tym
razem zobaczyłem jej usta i delikatną linię podbródka. Musiała poluzować
szalik, kiedy wchodziliśmy po schodach. Cholera, była piękna, wręcz zjawiskowa.
A te wargi… Miałem ochotę je całować, ssać i przygryzać. Na samą myśl o tym,
poczułem prąd przeszywający lędźwie. Cholera, nie potrzebowałem teraz wzwodu.
Próbowałem pchnąć myśli w zupełnie inną stronę, ale wtedy ona tak seksownie przygryzła
wargę, że krew znowu przyśpieszyła w moich żyłach. Kurwa.
Wyglądała
jakby się wahała. W końcu odwróciła się w stronę drzwi i otworzyła je. Weszła
głębiej do przedpokoju, robiąc mi miejsce. Do naszych uszu wlała się muzyka i
śmiechy dochodzące z pomieszczenia obok. Mieszkanie pachniało dymem
papierosowym.
Gosia
zdjęła czapkę i szalik. Przy kurtce pośpieszyłem jej z pomocą. Złapałem za jej
boki i zsunąłem z jej ramion. Przesuwałem przy tym opuszkami palców po jej
ramieniu okrytym cienkim materiałem. O ile się nie myliłem, zadrżała pod moim
dotykiem.
Jak
dziwne by to nie było, miałem ochotę zamknąć jej drobne ciało w ramionach,
zanurzyć twarz w jej włosy i tak już zostać. Resztką sił się powstrzymałem. Nie
chciałem przecież, żeby wzięła mnie za wariata. Odwiesiłem jej kurtkę i właśnie
wtedy z pokoju wypadł Antek.
-
Margo! – zawołał z entuzjazmem, który zupełnie mi się nie spodobał.
Oniemiały
patrzyłem, jak podchodzi do dziewczyny, obejmuje jej twarz dłońmi i składa na
jej grzesznych ustach pocałunek. Nie byle jaki pocałunek, ale głęboki i
namiętny. Dokładnie taki, jakim ja chciałbym ją obdarować. Co tu się
wyprawiało?!
Kiedy
już się oderwał od dziewczyny, spojrzał na mnie. Twarz miał pełną dumy, a w
oczach radość i rozczulenie.
-
Widzę, że już się poznaliście.
Zdobyłem
się na uśmiech. Pewnie wyszedł sztuczny, ale Antek nie zwrócił na niego uwagi.
Uniosłem kciuk nad głową Małgosi, czy też Margo, jak wołał na nią Antek.
-
Chodźcie – powiedział i pociągnął dziewczynę do salonu, gdzie znajdowało się
centrum imprezy.
Ja
skręciłem do łazienki. Stanąłem naprzeciw umywalki i zagapiłem się w lustro.
Minę miałem grobową. Cholera, jak mogłem nie skojarzyć? Antek od miesięcy nie
przestawał o niej mówić. Margo to, Margo tamto, Margo jest taka niesamowita.
Śmiałem się wtedy z niego, że robi z siebie pantoflarza i że całkiem zwariował,
ale tak naprawdę mu zazdrościłem. Zazdrościłem zakochania. Bo moje serce wciąż
czekało. Dopiero dziś zabiło szybciej na widok kobiety. Pierwszej w moim życiu
do której mógłbym poczuć coś więcej. Wielka szkoda, że ona była już zajęta. Była
narzeczoną mojego przyjaciela. Kurwa.
*
Tamta
impreza była koszmarem, a ja nawet nie miałem gdzie uciekać, bo aktualnie pomieszkiwałem
na podłodze w pokoju Antka. Do hałasu i natrętnych dziewczyn, które jak na mój
gust były zbyt śmiałe, doszedł widok wprost zabójczo atrakcyjnej Gosi w
ramionach przyjaciela. Zalewała mnie żółć, gdy jego dłoń przesuwała po jej
talii albo pośladkach. Gdy ich usta się spotykały, miałem ochotę wyć z
frustracji. W efekcie tego byłem nadąsany i burkliwy. Cholera jasna, nawet to
nie było w stanie odstraszyć niektórych dziewczyn. Zupełnie jakby moja
skwaszona mina jeszcze bardziej je nakręcała.
Gosia
i Antek byli nierozłączni przez cały wieczór. To znaczyło, że albo przyglądałem
im się z daleka, albo musiałem z nimi rozmawiać. Nie wiem, co było gorsze. Tak
czy siak, za wszelką cenę próbowałem omijać wzrokiem Małgosię. Bałem się, że
jeśli się nie powstrzymam, wszyscy dojrzą w moim spojrzeniu nieokiełznany głód
i pożądanie. Było to iście heroiczne zadanie, ale jakoś mi się udawało. Na
początku głupio było rozmawiać z ich dwójką i jednocześnie udawać, że Gośki tam
nie ma. Pewnie wyglądałem przy tym jakbym miał paskudnego zeza. Całe szczęście
za każdym razem dziewczyna mówiła coraz mniej, jakby sama chciała mi pomóc. W
pewnym momencie gdzieś sobie poszła, a ja odetchnąłem.
-
Hej, stary. – Antek klepnął mnie w bark. – Co jest? Nieswój jesteś.
Wzruszyłem
ramionami.
-
Źle się czuję. Chyba coś mnie bierze.
Przyjaciel
zmarszczył brwi.
- Ale
aż tak żeby olać Aśkę?
Wskazał
szyjką butelki w przeciwległy róg salonu. Blondwłosa Joanna siedziała, o losie
okrutny, obok Gosi. Obie plotkowały, co jakiś czas zerkając w naszą stronę.
Szlag. Jeszcze bardziej zmarkotniałem.
-
Ja wiem. Chyba nie mam dzisiaj ochoty.
-
Ty? – uniósł brwi i pociągnął łyk z butelki.
-
Przecież wiesz, że jestem tradycjonalistą, a ona… - Sam nie wiedziałem jakiś
słów użyć, żeby jej przy okazji nie obrazić.
-
Wyluzuj. Przecież to nie na całe życie. Jak sama chce to korzystaj.
-
Wiesz, że to tak nie działa – przypomniałem mu.
To
nie było tak, że chętne dziewczyny rzeczywiście chciały tylko krótkiej przygody.
W większości przypadków zawsze miały nadzieję na coś więcej. Zawsze postrzegały
mnie jako potencjalnego partnera. Jeśli po wszystkim odchodziłem, miały
pretensje. Mówiły, że je wykorzystałem. Tak, czy siak wychodziłem na tego
złego. Dziękuję, nie jestem zainteresowany.
-
Masz. – Wcisnął mi do ręki butelkę. – Napij się, to się rozluźnisz.
Alkohol
wylądował u mnie w samą porę, bo Aśka właśnie pociągnęła Gosię na parkiet. Ta
dziewczyna była ideałem. Piękna jak anioł, poruszała się jak prawdziwa diablica.
Kusiła mnie każdym swoim ruchem, wygięciem ciała. Ależ ja marzyłem, żeby do
niej podejść. Chciałem poruszać się obok niej. W nozdrzach poczuć jej zapach, a
pod palcami gładką skórę. Gdyby tak jak teraz kręciła biodrami, przyciągnąłbym
ją do siebie, a ona by poczuła, co ze mną wyprawia.
Poruszyłem
się niespokojnie, próbując jakoś ukryć wybrzuszenie w spodniach i przyssałem
się do butelki, od razu opróżniając połowę.
- I
co? Mówiłem, że Margo jest świetna. Chyba jej się oświadczę.
Kurwa.
Kurwa. Kurwa.
Zacząłem
kaszleć. Plułem piwem pod nogi, a Antek klepał mnie po plecach. Czułem, że drży
od śmiechu.
-
Serio? Chcesz się żenić? – wycharczałem, ocierając usta.
- A
czemu nie? Wygląda jak bogini, do tego jest zabawna, inteligentna, a ja szaleję
na jej punkcie.
Jeszcze
przed chwilą byłem czerwony, ale czułem, że blednę w zastraszającym tempie.
Cholera, to nie mogło się dziać. To jakiś koszmar.
- A
nie boisz się, że ci przejdzie? Że to tylko tymczasowe?
-
Coś ty, taka dziewczyna nie może się znudzić – powiedział pewnie, a ja w duchu
musiałem przyznać mu rację.
Stałem
pod ścianą i trawiłem rewelację przyjaciela. Od czasu do czasu zerkałem na
środek pokoju, gdzie dziewczyny kręciły biodrami. Gosia była idealna, ale nie
dla mnie i musiałem się z tym pogodzić.
Mój
plan był prosty. Odpuścić sobie Małgosię. Byłem przekonany, że pójdzie szybko i
sprawnie. Przecież wcale jej nie znałem. Ok, podobała mi się, może nawet
wzbudziła reakcje silniejsze niż każda inna dziewczyna, ale to przecież była
zwykła chemia, prawda? Proste zauroczenie, które zniknie z czasem. Tak mi się
wydawało.
Postanowiłem zniechęcić siebie do niej i ją do
siebie. Zacząłem już w tamtej chwili. Szukałem w jej wyglądzie jakiś wad. Lekko
garbaty nosek, wysokie czoło, zbyt szczupłe nogi. Problem w tym, że te
wszystkie pozorne niedociągnięcia idealnie do niej pasowały, wręcz dodawały jej
uroku. Szukałem w głowie kolejnych argumentów. Była smarkulą! Tak, do dobra
wada. Ja kończyłem studia, byłem na ostatnim roku. Po co mi do szczęścia
maturzystka? Toż to jeszcze pewnie rozchichotane, niedojrzałe dziewczątko, które
ma w głowie siano. O czym tu z nią rozmawiać? Przecież już dawno przestały mnie
interesować tylko sfera fizyczna u płci przeciwnej. Chciałem też czegoś więcej.
Charakteru, rozmowy, a nawet przyjaźni. Z tą całą Gośką z pewnością nie było o
czym gadać. Tak, to dobry argument i jego postanowiłem się trzymać. Rzecz jasna
życie bardzo szybko wytrąciło mi go z ręki, ale w tamtym momencie ta myśl była
moją jedyną deską ratunkową.
*
Siedziałam
ze swoim szkicownikiem na kolanach. Palce miałam ubrudzone węglem, tak samo jak
prawy policzek. Dmuchnęłam na pasemko, które wypadło z koka i dyndało na
wysokości oczu. Przeszkadzało mi, ale nie miałam czasu wpiąć go z powrotem na
miejsce. Musiałabym wstać, podejść do biurka i wyjąć z szuflady wsuwkę, a nie
chciałam odrywać się ani na moment. Przesuwałam dłonią nad papierem. Działałam
automatycznie, bez zastanowienia, w pełnym amoku. Po kilku chwilach spoglądały
na mnie ciemne oczy osadzone w pociągłej twarzy. Bujne włosy opadały delikatnie
na czoło, prosząc, by zanurzyć w nich dłoń. Usta wygięły się w uśmiechu
pozbawionym wesołości, ale za to pełnym pokusy. Przełknęłam ślinę, bo nagle
zaschło mi w buzi.
Wstałam
i podeszłam do okna ze szkicem. Naniosłam ostatnie poprawki. Tu rozmazałam, tu
dodałam kreskę. Kiedy skończyłam, spojrzałam na swoje dzieło z frustracją i
niechęcią. Wyrwałam kartkę, wyjęłam z kieszeni spodni zapalniczkę. Ciszę
przerwało krótkie pstryknięcie. Płomień zbliżył się do papieru. Najpierw zaczął
się czernić na brzegu, później rozbłysnął na pomarańczowo.
-
Idź do diabła – powiedziałam i położyłam kartkę w dużej misie.
Portret
mężczyzny zmieniał się w kolejną warstwę popiołu na dnie naczynia. Nie
spuszczałam z niego wzroku przez cały proces. Przymknęłam oczy dopiero, kiedy
nie ostał się nawet mały kawałek papieru i niemal od razu krzyknęłam z
frustracji. Ten drań znowu pojawił się pod moimi powiekami. Niechciany,
nieproszony, za to piękny i niedostępny.
Złapałam
pierwsze, co miała pod ręką i rzuciłam o ścianę. Dyszałam ciężko. Cholera,
lubiłam tą figurkę. Dostałam ją od Antka. Trudno, coś wymyślę. Powiem, że
Mruczek ją strącił z półki. Wzięłam kilka głębokich oddechów i zabrałam się do
sprzątania. Gdy skończyłam, podeszłam do szkicownika. Czy miało sens rysowanie
go jeszcze raz? Spaliłam już dziesięć szkiców i żaden nie pomógł. Widać moje czary
straciły moc.
Odkąd
nauczyłam się trzymać ołówek w dłoni, właśnie tak radziłam sobie z problemami i
demonami, które siedziały pod moją skórą. Chciałam coś przerobić? Nic trudnego.
Wystarczyło tylko to narysować i zniszczyć. Gdy byłam mała, targałam, deptałam
i cięłam, dopiero później zaczęłam palić. Ogień był symbolem oczyszczenia,
stanowił ratunek. Widać mój nowy koszmar był na niego odporny.
Zrezygnowana
usiadłam na łóżku, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je rękoma. Nie
potrafiłam zrozumieć, dlaczego nie potrafię wyrzucić tego faceta z głowy.
Zagnieździł się w niej na tamtym oblodzonym chodniku, gdy zalewałam się wstydem
po upadku. Przypomniał mi się dotyk jego dłoni, jego oczy i uśmiech, który
odebrał mi dech. Gdy staliśmy trzymając się za ręce, miałam wrażenie, że wreszcie
wszystko jest na swoim miejscu. Ja byłam tam, gdzie powinnam. Wszystko nabrało
wyrazistszych kolorów, a mnie ogarnęła ekscytacja i wbrew logice spokój.
Spojrzałam wtedy na nasze dłonie. To było szalone, ale takie przyjemne… A potem
on przesunął kciukiem po mojej skórze, pobudzając do życia całe moje ciało.
Wystraszyłam się własnych odczuć. Tak dziwnych, a przede wszystkim tak
intensywnych. Wytargałam rękę i zrobiłam krok w tył, a kiedy poznałam jego
imię, wyryło mi się w pamięci tak jak jego właściciel.
Prychnęłam
sfrustrowana. Nie wiedziałam, dlaczego nie potrafię przestać o nim myśleć.
Przecież nawet go nie polubiłam. Dobrze, na początku był miły, uroczy wręcz,
ale później kompletnie mnie ignorował. Nawet na mnie nie patrzył, jakbym wcale
nie istniała, albo… Albo była jakaś szkaradna.
Poderwałam
się z łóżka i podbiegłam do lustra. Uważnie przyjrzałam się swojej twarzy i
sylwetce. Może nie wyglądałam jak modelka, ale nie byłam przecież aż tak
brzydka. A on zachowywał się, jakbym na samym czubku nosa nosiła olbrzymią,
paskudną kurzajkę. Jedynym pocieszeniem był fakt, że właściwie na żadną z
dziewczyn nie zwracał uwagi. Może był gejem? Skrzywiłam się do swojego odbicia.
Oszaleć na puncie geja, to by dopiero było żałosne – pomyślałam.
Kątem
oka dostrzegłam rozświetlony ekran telefonu. Zerknęłam na wiadomość. Antek.
Właśnie, Antek. Byliśmy razem już od
kilku miesięcy. Zabawny, miły i niebrzydki. Lubiłam spędzać z nim czas.
A jednak to nie on przyprawił mnie o drżenie serca ledwie mnie dotykając. I to
nawet nie specjalnie. Po prostu pomagał mi zdjąć kurtkę. Przesunął opuszkami po
moich ramionach, do tego okrytych bluzką. Czy wariowałam? Z pewnością, skoro
Antek musiał nieźle się natrudzić, by rozbudzić we mnie choć namiastkę
podobnego uczucia.
„Lodowisko
dziś o 17?”
Przygryzłam
wargę.
„Sami,
czy w większym gronie?”
Czekałam
na odpowiedź, stukając w bok telefonu. Nie byłam pewna, jaka odpowiedź mnie
ucieszy. Z jednej strony nie chciałam widzieć Filipa, z drugiej o niczym innym
nie marzyłam. Może właśnie tak zaczynała się schizofrenia?
„Z Filipo.”
Wypuściłam
powietrze z płuc. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że je wstrzymywałam. Powinnam
się bać, czuć konsternację, a zamiast tego byłam podekscytowana. Drżącymi
dłońmi wystukałam potwierdzenie.
Przyjaciel
mojego chłopaka zjawił się znikąd i wniknął do mojej głowy. Myśli o nim wywoływały
u mnie wyrzuty sumienia. Czułam się nie fair względem Antka. Jak ostatnia
zdrajczyni. Ale przecież nic wielkiego się nie działo, prawda? Ledwie kilka
fantazji, trochę miejsca w głowie. Chwilowa fascynacja. Próba, którą przejdę
śpiewająco. W końcu zależało mi na Antku. Lubiłam go. Ten cały Filip zniknie tak
szybko, jak się pojawił. Wyjedzie za kilka dni, a ja zapomnę. Tak, wtedy na
pewno wyrzucę go z głowy.
*
Sączyłem
grzane wino i starałem się udawać, że nie rusza mnie ramię Antka, które niczym
macka ośmiornicy przylgnęło do Gosi. To było niemal heroiczne wyzwanie, ale na
razie dawałem sobie radę. Najciężej było, gdy się do mnie zwracali. Wtedy
musiałem choć rzucić na nich okiem, by nie wzbudzać podejrzeń. Gdybym całkiem
porzucił kontakt wzrokowy, Antek z pewnością by zauważył. Właściwie już teraz
patrzył na mnie z jakimś niepokojem. Może domyślił się, że po cichu wzdycham do
jego dziewczyny, którą widziałem ledwie drugi raz w życiu? Nie, niemożliwe.
Antek nie był typem zazdrośnika i co ważniejsze wydawał się całkiem pewny
szczerości dziewczyny. Właściwie nie miał podstaw do obaw. Małgosia wydawała
się zupełnie niezainteresowana moją osobą, a nawet pałała do mnie pewną
niechęcią i wrogością. W tym momencie powinienem się cieszyć, że mnie nie lubi,
prawda? Niestety, z jakiegoś dziwnego powodu jej wrogie spojrzenia mnie
irytowały, chociaż sam ją przecież ignorowałem, jak tylko mogłem. Czułem się
jak wariat, który zasługiwał na biały kombinezon z wiązanymi na plecach rękawami.
Zaczęło
się na lodowisku. Gosia nie poczekała na nas przy wejściu. Szepnęła coś Antkowi
do ucha, później pocałowała go w policzek. W oczach miała szelmowski błysk,
przez który o mało nie potknąłem się o łyżwy na stopach. Ruszyła między tłum
niczym zawodowa łyżwiarka. Miała w sobie grację i wdzięk. Nie zdziwiłbym się,
gdy potrafiła zatańczyć na lodzie.
Antek
nie był tak dobry w jeździe. Właściwie niezbyt lubił łyżwy i rolki. Dlatego
wcześniej zdziwiłem się, że zaproponował spędzenie czasu na lodowisku. Mógł
wybrać cokolwiek innego, choćby kręgielnie. Tymczasem on zdecydował się na swój
słaby punkt. Kiedy o to zapytałem, powiedział, że „Margo kocha łyżwy”. To
wszystko wyjaśniło. Byłem pełen podziwu dla jego poświęcenia. Zrozumiałem, że
naprawdę szaleje na punkcie tej dziewczyny.
Powoli
robiliśmy kolejne okrążenia. Gosia co jakiś czas mijała nas, sprawnie lawirując
pomiędzy ludźmi.
-
Ona zawsze jeździ jak na wyścigi? – zapytałem od niechcenia.
Antek
uśmiechnął się szeroko, chociaż czoło znaczyły mu bruzdy skupienia. Z daleka
było widać, jak niepewnie się czuje. Każdy jego ruch wydawał się skrupulatnie
przemyślany.
-
Zazwyczaj. Podobno poczucie pędu jest najlepsze w tej zabawie. Cytuję, bo ja
zupełnie tego nie rozumiem.
Przytaknąłem.
Ja też miałem ochotę się rozpędzić, ale nie chciałem zostawiać Antka samego. Dostosowywałem
więc tępo do niego. Miałem ochotę się roześmiać, gdy jakiś siedmiolatek
wyprzedził nas po lewej stronie.
-
Chcesz, możemy zejść. Jakoś nie mam dziś ochoty na łyżwy – skłamałem.
-
Grzaniec? – zaproponował z nadzieją.
Przytaknąłem.
Już mieliśmy podjechać do wyjścia, kiedy Antek dotknął mojego ramienia. Minę
miał niewyraźną.
-
Mógłbyś do niej podjechać i jej powiedzieć, że będziemy czekać przy barze? –
zapytał. Nie patrzył mi w oczy. Chyba się wstydził.
Poklepałem
go po barkach i poprosiłem, żeby już poszedł zamówić. Później odszukałem ją w
tłumie i pognałem w tamtym kierunku.
-
Cześć – odezwałem się, gdy udało mi się z nią zrównać.
Gosia
zerknęła na mnie. Już myślałem, że mnie zignoruje, bo nagle przyśpieszyła. Ona
jednak tylko mnie wyprzedziła, by znaleźć się po mojej lewej, gdzie było mniej
ludzi. Z pełną swobodą okręciła się o sto osiemdziesiąt stopni i już dużo
wolniej sunęła tyłem do przodu. Miałem ochotę zagwizdać z podziwu, ale byłoby
to szczeniackie, więc ograniczyłem się tylko do spojrzenia pełnego uznania.
Pomyślałem, że chciałbym zabrać ją na jakieś porządniejsze i przede wszystkim o
wiele większe lodowisko. Najlepiej całoroczne, profesjonalne. Miałem wrażenie,
że dopiero tam mogłaby w pełni rozwinąć skrzydła i pokazać co naprawdę potrafi.
-
Gdzie Antek? – zapytała, sprowadzając mnie na ziemię.
-
Zszedł. Chyba nie czuł się dobrze na lodzie.
Mina
dziewczyny zrzedła. Jeśli przed chwilą było doskonale widać, ile radości
sprawiają jej łyżwy, teraz ten zachwyt się ulotnił. Cholera, mogłem powiedzieć,
że poszedł za potrzebą, cokolwiek. A tak popsułem jej humor, odebrałem radość.
Czułem się z tego powodu paskudnie, choć przecież to nie było nic wielkiego.
Przecież doskonale wiedziała, że Antek nie lubi się ślizgać.
Gosia
obróciła się z powrotem w kierunku jazdy, ale nie przyspieszyła.
-
Nabrał ochoty na grzańca – dodałem szybko. – Wiesz, to nic złego. Nie zawsze
trzeba lubić te samy rzeczy.
Wyglądała
na zamyśloną. Kiedy w końcu się odezwała, spojrzała na mnie z ciekawością.
- A
ty? Lubisz łyżwy?
-
Łyżwy, rolki, rowery, narty, a ostatnio deskę surfingową – mówiłem od
niechcenia, choć tak naprawdę chciałem jej zaimponować.
Chyba
osiągnąłem efekt przeciwny do zamierzonego, bo Gosia zmarszczyła czoło.
Wyglądała, jakby była bardzo niezadowolona. Jakbym powiedział coś zupełnie
odwrotnego do tego, co chciała usłyszeć.
-
Mogłam się tego spodziewać – powiedziała cicho. – Dołączę do was za kilka minut
– dodała i przyspieszyła.
Przez
chwilę walczyłem sam ze sobą. Miałem ochotę ruszyć za nią w pogoń, niczym
drapieżnik za zwierzyną. Siłą woli się powstrzymałem. Patrzyłem jak zgrabnie
lawiruje pomiędzy innymi i udawałem, że wcale nie rusza mnie jej tyłek opięty
dżinsami.
Zszedłem
z lodowiska. Chwilę szukałem Antka. Grzał się winem nieopodal. Z chęcią do
niego dołączyłem. Potrzebowałem czegoś mocniejszego. A później przyszła ONA.
Nastawiona wyjątkowo bojowo do mnie, za to do Antka lepiła się niczym słodki
miód.
Kiedy
rzuciła mi kolejne, wrogie spojrzenie, pomyślałem, że to nawet dobrze. Jeśli
mnie nie lubiła, powinno być mi łatwiej zostawić ją w spokoju. Niestety na „powinno”
się skończyło.
*
Walczyłem
ze sobą, przysięgam. Pozwoliłem, by czas zadziałał, ale on wcale nie przynosił
ukojenia.
Po
lodowisku widziałem ją jeszcze dwa razy. Nasza relacja pozostawała bez zmian.
Ja starałem się ją ignorować, ona zwracała się do mnie równie niechętnie i z
rezerwą. Antek biadolił, że się nie dogadujemy, a ja nie mogłem znieść widoku Gosi
w jego objęciach. Koszmar. Skłamałem, że muszę wracać wcześniej do domu i
uciekłem. Miałem nadzieję, że to pomoże. Byłem głupi.
Nie
potrafiłem wyrzucić jej z głowy. Była tam z tymi swoimi niezwykłymi oczami,
których kolor widziałem każdego dnia. A to w kwiecistym wzorze spódnicy mijanej
kobiety, a to na plakacie reklamowym. Fiołkowy przyciągał mnie niczym magnez, a
ja przecież nawet nie zwracałem uwagi na coś tak małoistotnego jak kolor, i to
w dodatku oczu. A przynajmniej nie robiłem tego przed spotkaniem pewnej bardzo
ciekawej, ale zajętej i nie do ruszenia dziewczyny.
Już
trzeciego dnia, po kolejnej nocy pełnej snów o niej, wygooglowałem jej zdjęcie.
Zrobiłem zrzut ekranu i katowałem się nim w każdej wolnej chwili. A później
poległem w kolejnej wewnętrznej walce. Napisałem do niej na czacie. Właściwie
nie wiem, czego się spodziewałem. Chyba myślałem, że mnie zignoruje, że
zwyczajnie nie odpisze. W końcu ja traktowałem ją jak powietrze niemal cały
czas, a ona za mną nie przepadała. Nie miała powodu, by zdawać mi sprawozdanie
z tego, co u niej słychać. A jednak pomimo wszystkich negatywnych prognoz, serce
waliło mi jak na wyścigach, gdy mój telefon oznajmiał nadejście nowej
wiadomości.
Czekałem
pół dnia, noc i prawie cały kolejny dzień. Kiedy odpowiedziała, o mało nie wyskoczyłem
z łóżka i nie zacząłem tańczyć. Byłem szczęśliwy, niebotycznie, a wszystko
tylko dlatego, że ta jedna dziewczyna chciała ze mną rozmawiać.
Konwersacja
niespodziewanie się rozkręciła. Odłożyłem telefon dopiero w środku nocy, kiedy
przestała odpisywać. Pewnie zasnęła. Ja nie mogłem. Odtwarzałem w głowie całą
rozmowę, nie mogąc się nadziwić jak interesująca była. Tematów nie brakowało, a
cały dialog przychodził nam tak lekko, jakbyśmy rozmawiali co najmniej setny
raz. Miałem wrażenie, że ją znam i rozumiem, a w dodatku z wzajemnością. Owszem,
byliśmy różni, ale w sposób który nasuwał idealne rozwiązanie, jak dwa elementy
sąsiadujących puzzli. Pierwszy raz czułem coś podobnego. I nagle zdałem sobie
sprawę, że ta dziewczyna pociąga mnie nie tylko fizycznie, że jej ponętne ciało
to nie wszystko. Ja pragnąłem jej całej. Jej uwagi, szczęścia, dobrobytu.
Chciałem jej czasu, rozmów i marzeń. Chciałem być jej przyjacielem,
powiernikiem, obrońcą, opiekunem i kochaniem, choć na to ostatnie nie mogłem
sobie pozwolić. Ale cała reszta? Czy dałbym radę być dla niej, z nią i
jednocześnie patrzeć, jak żyje u boku innego? Mogłem spróbować. Mogłem.
Pytanie, czy na pewno tego chciałem. W wtedy pierwszy raz dopuściłem do siebie
myśl, że mógłbym ją zdobyć, całą dla siebie. Mógłbym zdradzić przyjaciela,
odebrać mu dziewczynę za którą szaleje. Zyskać ją, ale stracić jego.
Tamtego
dnia szybko porzuciłem ten pomysł, ale on wracał. Wracał za każdym razem, gdy
pojawiała się Gosia. Im więcej czasu spędzaliśmy na czacie, im więcej zdjęć mi
wysyłała, im częściej dzieliła się ze mną swoimi przemyśleniami i problemami,
tym trudniej było mi wybrać Antka.
*
Minął
miesiąc, był początek lutego. Miałam odwiedzić Antka i rozejrzeć się po Akademii
Sztuk Pięknych. Ona była moim marzeniem, które niedługo miało się ziścić.
Problem w tym, że Antek się rozchorował. Chciałam odwołać wyjazd, ale on nie
miał zamiaru o tym słyszeć. Stwierdził, że jeśli on osobiście nie da rady mnie
oprowadzić, poprosi o tę przysługę Filipa.
Jadąc
do miasta moje serce tłukło w piersi niczym szalone. Z ekscytacji i niepokoju.
Przez niemal miesiąc, dzień w dzień pisaliśmy ze sobą na czacie. Na początku
byłam zaskoczona, że się odezwał. Przecież przez cały pobyt u Antka udawał, że
nie istnieję. Wahałam się wtedy. Pokusa była silna, ale się bałam. Bałam się,
że mogę naprawdę go polubić. W końcu ciekawość zwyciężyła. I tak zaczęła się
nasza znajomość, która z każdym dniem wydawała się bliższa, chociaż w tym
czasie ani razu się nie widzieliśmy. Doszło do tego, że Filip wiedział rzeczy,
o których nikomu innemu nie śmiałam powiedzieć. Po prostu czułam, że u niego
moje tajemnice będą bezpieczne, że się nimi zaopiekuje. Ale to było online.
Teraz czekał mnie cały dzień w jego towarzystwie. Czy w realu też będzie mi tak
bliski? Czy będzie mnie rozśmieszał i łagodził moje obawy? A może znowu będzie
udawał, że nie istnieję?
Obiecał,
że odbierze mnie z dworca. Mieliśmy od razu ruszyć na uczelnię, a później miał
dla mnie jakąś niespodziankę. Powiedział, że mi się spodoba. Cóż, wierzyłam mu.
Czekał
na mnie na peronie. Trzymał w rękach długą różę. Wyglądał na podekscytowanego,
choć odrobinę niezdecydowanego. Powitanie było niezręczne. Ja po prostu się
uśmiechnęłam, on wyglądał jakby sam nie wiedział, co zrobić. Wiercił się w
miejscu. Ostatecznie odwzajemnił mój uśmiech i wręczył mi różę. Podziękowałam,
choć to było za dużo jak na zwykłych znajomych. To od swojego chłopaka powinnam
dostać kwiat, nie od jego przyjaciela.
Szliśmy
obok siebie, ja z różą w dłoniach. Wyglądaliśmy jak raczkująca para. Nie czułabym
się z tym tak źle, gdyby nie ciągle powracająca myśl o Antku. Nic wielkiego nie
zrobiłam, a czułam się tak, jakbym go zdradzała. A ja przecież tylko zawiązałam
nową przyjaźń. Cóż, o której mój chłopak nie miał zielonego pojęcia, bo ja nic mu
nie powiedziałam i podejrzewam, że Filip postąpił podobnie. To była nasza
słodka tajemnica, stworzona po to, by uniknąć zbędnych podejrzeń i komplikacji.
Ale przecież nie robiliśmy nic złego, prawda? Tylko rozmawialiśmy na czacie.
Tylko, że teraz… Teraz Filip był tak blisko, jeszcze przystojniejszy niż na
moich szkicach. I patrzył na mnie. Tego dnia byłam boleśnie świadoma jego
wzroku. Śledził każdy mój ruch. Zupełnie inaczej, niż miesiąc wcześniej. Teraz
nie czułam się ignorowana, teraz byłam najważniejsza na świecie.
Poczucie
niezręczności szybko zniknęło. Okazało się, że na żywo rozmawia nam się tak
samo lekko jak przez Internet. Było zabawnie i miło. Po moim wnętrzu stopniowo
rozlewało się przyjemne ciepło.
Uczelnia
zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Z fascynacją przechadzałam się po
korytarzach wybranego przeze mnie wydziału. Oczami wyobraźni widziałam siebie,
jak biegnę pomiędzy innymi studentami, z wielką teczką na ramieniu. Przy okazji
obejrzeliśmy wystawę zorganizowaną przez studentów, a późniejwyszliśmy na
dziedziniec.
Filip
pokazał mi okolicę. Jak dojść do przystanków, gdzie dobrze zjeść, a gdzie wyjść
wieczorem. Nie wchodziliśmy do żadnego z tych miejsc. Wskazywał mi je z daleka,
obiecując, że kiedyś zabierze mnie do każdego z nich. To była kusząca wizja. Więcej
takich dni jak ten.
Na dzisiaj
miał zupełnie inny plan. Zżerała mnie ciekawość i nawet przez chwilę nie
próbowałam jej kryć. Czekałam, drążąc z niecierpliwości. Filip wydawał się
rozbawiony. Zupełnie jakby moja reakcja go cieszyła. Poczucie, że z jakiegoś
względu moje zachowanie sprawiało mu przyjemność, podziałało na mnie jak
kocimiętka na mojego Mruczka. Czułam się kompletnie odurzona i nic, kompletnie
nic ponad Filipa się nie liczyło. Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że wpadam
coraz głębiej w otchłań, z której nie będę w stanie się uwolnić. Sęk w tym, że
w tamtym momencie nie miałam ochoty się przed tym bronić. Poddawałam się temu
uczuciu z uśmiechem na twarzy i dziecięcą fascynacją, zupełnie nie przejmując
się konsekwencjami.
Gdy
dotarliśmy na lodowisko, wszystko inne poszło w odstawkę. Nie było już Antka, żadnych
problemów, zamartwiania się o wyniki matury, które mogłyby być niewystarczająco
dobre, by chcieli mnie w ASP. To gdzieś zniknęło. Została tylko przeogromna
płyta lodu, ja, Filip i łyżwy na naszych stopach. Pomknęłam do przodu, wiedziona
podszeptem instynktu. Szybko okazało się, że Filip bez trudu potrafi dotrzymać
mi tępa. Jeździł pewnie, niemal tak dobrze jak ja. Dlaczego poprzednim razem
tego nie zauważyłam? Może była zbyt zajęta wynajdywaniem jego wad? Przecież
wtedy to właśnie ich potrzebowałam, żeby się obronić przed tym nieznośnym
przyciąganiem. Wystarczył miesiąc, a nawet znacznie mniej, by pozbawić mnie
wszelkich złudzeń. Nie potrafiłam przestać myśleć o tym mężczyźnie. Oszalałam
na jego punkcie i zupełnie nie wiedziałam, co z tym począć.
Przecież
wcale tego nie chciałam. Antek to był dobry wybór. Gdyby mógł, nosiłby mnie na rękach.
Był zawsze, gdy go potrzebowałam. Dlaczego nie potrafiłam myśleć o nim z taką
namiętnością i zapałem, jak o Filipie?
W
pewnym momencie Filip dotknął mojej dłoni. Ledwie ją musnął, a ja omal nie
straciłam równowagi. Poczułam, że czerwienieją mi policzki. Nie byłam pewna,
czy z zażenowania, czy z podniecenia. Zerknęłam na niego. Patrzył na mnie
intensywnie. Jakby czekał. Dawał mi wybór.
Wyciągnęłam
rękę w jego stronę. Ujął ją pewnie i nie puścił, aż nie zeszliśmy z lodowiska.
*
To
był dzień jak z bajki. Pozwoliłem sobie wierzyć, że to może być prawda. Że
Gosia jest dla mnie. Przecież oboje tworzymy niezwodny tandem. Rozumieliśmy się
świetnie i byłem pewien, że odwzajemniała wszystkie moje uczucia. Mój pociąg do
jej ciała i umysłu, chęć przebywania razem, potrzeba bliskości. To wszystko
coraz silniej mnie ogarniało. Pragnąłem tego. Pragnąłem jej.
Kiedy
zeszliśmy z lodowiska, puściłem jej dłoń. Nie miałem odwagi chwycić jej
ponownie. Tam, na lodzie, zadziałała magia chwili, byliśmy tylko my. Teraz dopadła
mnie rzeczywistość. Przyszedł czas na ostatni punkt dnia. Gosia szła odwiedzić
Antka.
Zastanawiałem
się, czy iść z nią. Mogłem odprowadzić ją pod akademik i zniknąć. Problem w
tym, że było już ciemno, a ona później sama musiałaby wracać na stację. Przez
moją głowę zaczęły przemykać czarne scenariusze. Nie mogłem pozwolić, by
którykolwiek z nich ziścił się choć w części. Zagryzłem więc zęby i poszedłem z
nią.
Usiadłem
na łóżku jego współlokatora, ona przy swoim chłopaku. Antek był blady,
zmęczony, ale jego oczy lśniły gdy na nią patrzył. Z zainteresowaniem słuchał
jej opowieści o dzisiejszym dniu. Mówiła głównie o uczelni. Lodowisko
przemilczała, z czego nawet się cieszyłem. Nie chciałem dzielić się tym z
Antkiem. Tamto miejsce i czas miały zostać tylko dla nas. Choć tyle pragnąłem
mieć.
Gosia
wyciągnęła z torby słoik rosołu z makaronem. Zapytała, czy jest tu jakaś
kuchnia, żeby podgrzać zupę. To było dla mnie niczym wybawienie. Zgłosiłem się
na ochotnika i ulotniłem z pokoju. Nie mogłem patrzeć, jak gładzi go po dłoni,
jak poprawia mu kołdrę, jak go tuli. W tamtym momencie go nienawidziłem. Tak
bardzo chciałem być na jego miejscu.
Podgrzewając
rosół, oczami wyobraźni widziałem ich złączone usta. Dłonie Antka na jej
pośladkach, które raz po raz zaciskały się, delektując się ich jędrnością. To
wszystko odtwarzało się w mojej głowie zupełnie nieproszone, powodując nieprzyjemne
skurcze i ból, którego niczym nie potrafiłem ułagodzić.
Patrzyłem
na parujący garnek. Miałem ochotę strącić go na ziemię, bo był oznaką, że Gosia
myśli o Antku, że o niego dba, że jej zależy. Wstydziłem się swoich odczuć, nie
chciałem ich. Nie chciałem nienawiści względem przyjaciela. Ale to uczucie było
silniejsze. Rozlewało się po każdej komórce mojego ciała i stopniowo sączyło
jad w moją krew. Było jak słodka, upajająca trucizna, od której stałem się
zależny. To przez nią byłem gotowy wbić nóż w serce przyjaciela. Zabrać mu
dziewczynę, na której naprawdę mu zależy. Podjąłem decyzję. Nieodwołalną.
Wybrałem JĄ. I o nią zamierzałem zawalczyć. Teraz wszystko zależało od Gosi, od
jej decyzji.
*
„Spotkaj
się ze mną o 15:15 na dworcu.”
Od
tego jednego zdania zakręciło mi się w głowie. Usiadłam, wielkimi oczami
spoglądając na wyświetlacz telefonu. To znaczyło, że Filip przyjedzie.
Najpierw
byłam zaskoczona, później pojawiła się radość. Trwała krótką chwilę, aż przypomniałam
sobie, że trzy godziny później przyjeżdża Antek. Wraca do domu na weekend. Dzisiejszy
wieczór mieliśmy spędzić wspólnie. W końcu były Walentynki. Miałam patrzeć mu w
oczy, a myśleć o jego najlepszym przyjacielu. Miałam czuć się z tym paskudnie,
ale robić dobrą minę do złej gry. A teraz facet, który wywrócił moje życie do
góry nogami miał czelność pojawiać się właśnie tego dnia i jeszcze bardziej
wszystko komplikować. Nie dość, że pisał do mnie codziennie, nie dość, że co
rusz gościł w moich snach i marzeniach. To wszystko było mało. Czego ode mnie
chciał? Czy tego samego, co ja? Jeśli tak, to co z Antkiem? Jak miałabym mu
powiedzieć, że zakochałam się w innym? A może lepiej niczego nie zmieniać? Może
lepiej zapomnieć o Filipie? Tylko czy potrafiłabym?
Siedziałam
z telefonem w ręku i wspominałam nasze ostatnie spotkanie. Odprowadził mnie
wtedy na stację. Staliśmy na peronie, patrząc na siebie z taką intensywnością,
jakbyśmy oboje chcieli zapamiętać każdy szczegół. Podziękowałam mu za ten
dzień. On powiedział, że to była przyjemność. A potem mnie przytulił. Mój świat
nagle ograniczył się do jego ramion, ciepła i zapachu. Z chęcią przylgnęłam do
niego, czując, jak cudowne ciepło rozlewa się po moim sercu. Tu było moje
miejsce. W tych ramionach. A jednak musiałam je opuścić. Odsunęłam się
niezdarnie. Spojrzałam na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem. Przesunął dłonią
po moim policzku. Miałam ochotę wtulić się w nią, zaznać choć jeszcze odrobinę
czułości z jego strony. Ale on zabrał rękę, pocałował mnie w czoło i zrobił krok
w tył. Stałam oszołomiona, zmagając się z chłodem, który ogarnął moje ciało i
duszę. Zamrugałam kilka razy, wyszeptałam ostatnie „do zobaczenia” i weszłam do
pociągu. Tam pozwoliłam sobie na łzy.
Przez
kolejne dwa tygodnie pisaliśmy ze sobą tak, jakby tamten dzień się nie
wydarzył. Jakby nie było spaceru po miasteczku studenckim, jakby nie było
lodowiska i tej bliskości na dworcu. Na powrót byliśmy przyjaciółmi, a ja nie
wiedziałam, co myśleć. Czy Filip czuł to, co ja do niego? Czy też ze sobą walczył?
Możliwe. Przecież jemu również zależało na Antku. Czy byliśmy w stanie aż tak
go skrzywdzić? A może coś sobie wymyśliłam? Może to nadzieja przejęła kontrolę
nad moim postrzeganiem i wszystko sobie uroiłam? Czułam, że nadeszła pora stanąć
twarzą w twarz z Filipem i poznać odpowiedzi na wszystkie moje pytania.
„Będę
na ciebie czekać” – odpisałam i poczułam spokój. Zupełnie jakby moje serce już
znało zakończenie tej historii.
*
Pięć
lat później.
Czekał
na nią na leśnym parkingu. Wybrał to miejsce, bo zapewniało jako taką prywatność
i znajdowało się w połowie drogi pomiędzy ich domami.
Długo
się zastanawiał, czy do niej zadzwonić. W końcu zdecydował. Można powiedzieć, że
w ostatniej chwili.
Siedział
w otwartym bagażniku, co jakiś czas zerkając na zegarek. Nie, nie spóźniała
się. To on był niecierpliwy. Denerwował się.
Zerknął
w niebo. Niebieskie, czyste, bez nawet jednej chmurki. Pomyślał, że wylosowali
idealną pogodę. Było sucho i ciepło, ale niezbyt upalnie. Akurat.
Nadstawiał
uszu przy każdym szumie samochodowego silnika. Tym razem auto zwolniło.
Usłyszał, że jego koła zachrzęściły na utwardzonej ziemi. Później silnik zgasł.
Spojrzał na przeciwną stronę parkingu, a jego serce zadrżało niespokojnie. Miał
nadzieję, że to ona.
Drzwi
kierowcy otworzyły się. Najpierw jedna noga, później druga. Miała na sobie
dżinsy, adidasy i flanelową koszulę. Jej strój gryzł się z elegancko
pofalowanymi włosami, zielonym wiankiem wplecionym we fryzurę i doskonałym
makijażem. Mimo to wyglądała wprost bajecznie. Poczuł żal, że to nie dla niego
te wszystkie starania, że to nie z nim stanie przed ołtarzem i nie jemu będzie
przysięgać.
Stała
przy swoim samochodzie niezdecydowana. Minę miała nietęgą, jakby się bała.
Oczywiście, to spotkanie nie miało być komfortowe. Miało boleć jego, a u niej
zmieszać uczucia. Ale tylko na chwilę. Gdy się rozejdą, ona wróci do niego, a
on do swojego życia.
Sięgnął
za siebie i wstał. Zmusił się do uśmiechu, choć tak naprawę miał ochotę
zapłakać. Podszedł do niej z wielkim bukietem czerwonych róż.
-
Pięknie wyglądasz – powiedział, a ona podziękowała. – Cieszę się, że
zdecydowałaś się przyjechać – dodał.
Widział,
że czuje się niekomfortowo rozmawiając z nim, w środku lasu, w dniu swojego
ślubu. Źle to wyglądało, musiał przyznać jej rację. Ale chciał by coś
wiedziała. Musiał jej to powiedzieć i zamknąć ten rozdział raz na dobre. Niech
zacznie nowe życie z innym, bez zbędnych wyrzutów sumienia. Niech ma czystą
duszę, niech będzie szczęśliwa.
-
To dla ciebie. – Wręczył jej kwiaty.
Trochę
się broniła, by je przyjąć, ale nalegał. W końcu ujął jej dłonie i spojrzał jej
prosto w oczy, które kiedyś kochał ponad wszystko.
-
Margo, nie mam do ciebie żalu, że wybrałaś jego. Widać tak miało być. Mam
nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa. Tego ci życzę. Szczęścia i miłości. A
gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała…
Pokręciła
głową. W jej oczach błyszczała wilgoć. Wyszarpała dłonie z jego uścisku, ale
nie uciekła. Wręcz przeciwnie, objęła go mocno.
-
Dziękuję – szepnęła tuż przy jego uchu.
Odwzajemnił
uścisk, wtulił twarz w jej włosy. To był ostatni raz. Ostatni, gdy trzymał ją w
ramionach. Ta świadomość bolała, ale nic nie mógł zmienić.
Czuł,
że drży w jego objęciach. Odsunął ją od siebie.
-
Margo, nie płacz – powiedział i uśmiechnął się. – Jeszcze rozmażesz sobie
makijaż.
Otarła
policzki i zaśmiała się cicho.
- Masz rację. Będę rozryczaną panną młodą.
- Będziesz piękną panną młodą – uznał z nostalgią.
Trwali przez chwilę w niezręcznej ciszy. Ostatni raz
spojrzał na skarb, który został mu skradziony.
- Jeszcze raz szczęścia. Niech ten dupek o ciebie dba.
Możesz mu powiedzieć, że jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzi, będzie miał ze mną
do czynienia. – Zaśmiał się, choć wyszło mu to odrobinę sztucznie. – A teraz
wracaj do niego.
Objął ją za ramiona i musnął ustami policzek. Już się
odsuwał, kiedy złapała go za rękę.
- Antek… Ja też życzę ci wszystkiego co najlepsze. Na
to zasługujesz. Jesteś niezwykły i naprawdę przykro mi, że nie mogłam ci dać
tego, czego oczekiwałeś.
Skinął głową.
Trzy
godziny później, w małej miejscowości nieopodal, rozbrzmiały weselne dzwony.
KONIEC.
Komentarze
Prześlij komentarz