365 dni – „Ojciec Chrzestny i 50 Twarzy Greya w jednym” Czyżby?
Dziś nadszedł czas na recenzję "365 dni" autorstwa Blanki Lipińskiej.
Okładka wpadła mi w oko, w jednej z internetowych księgarni. Z ciekawości kliknęłam i przeczytałam opis, który wzbudził moje zainteresowanie. Postanowiłam zapoznać się z opiniami. Większość okazała się bardzo pozytywna. Zatem zaryzykowałam.
W moim czytelniczym umyśle zrodziły się wielkie nadzieje dotyczące tej pozycji. Szybko kończyłam czytaną książkę, by sięgnąć po „365 dni”. W końcu nadszedł upragniony moment i… No cóż, lekko się zawiodłam.
Spodziewałam się erotycznego romansu z ciekawą akcją w tle. Niby to dostałam. Niestety nie dotarłam do czytelniczego spełnienia, na jakie miałam nadzieje. Podejrzewam, że po prostu zbyt dużo oczekiwałam. Sądziłam, że cała historia mnie porwie, że poczuję magię i wzajemne przyciąganie pomiędzy bohaterami. A tymczasem zderzyłam się z rzeczywistością, która zapewniła mi niemałe rozczarowanie.
Podczas czytania tyle rzeczy kuło mnie w oczy, że aż trudno mi wybrać, co najbardziej. Zacznę więc od całej historii. Mamy głowę jednej z mafijnych rodzin we Włoszech. Massimo (dla czytelnika upraszczany przezwiskiem Czarny) jest przystojny i ma ciało Adonisa – bo jakby inaczej. Oczywiście nie zapominajmy, że jest bajecznie bogaty… Jest osobnikiem typowo dominującym, który zawsze dostaje to, czego chce. Nie znosi sprzeciwu. Od najmłodszych lat przyzwyczajony jest do nieustającej walki o wszystko. Jednym zdaniem: przystojniak ze snów z zadatkami na wkurzającego dupka.
Parę lat przed opisanymi wydarzeniami, nasz mafioso zostaje postrzelony. O mały włos nie żegna się ze światem. W tym czasie nachodzi go wizja pięknej kobiety. Od tamtej chwili jest w niej zakochany i święcie wierzy w to, że ona kiedyś stanie na jego drodze. I ten wątek trochę mnie uwierał w całej historii, bo według mnie nijak nie pasuje do całości. Cała opowieść jest raczej przedstawiona, jako realna. Bohaterowie raczej „twardo stąpają po ziemi”, a tutaj BACH! i wtrącenie rodem z fantastyki. Troszkę za bardzo odstaje, przez co cała koncepcja wydaje się podwójnie nierealna i wręcz głupia. Ale co ja się tam czepiam. W końcu chodziło o to, że ma być romantycznie…
Wracając do tematu, nadchodzi wyczekiwany przez Massima dzień. W okolicach lotniska, na chodniku dostrzega swoją wybrankę, którą jest Laura. Polka, która przyleciała do Włoch na wakacje, w towarzystwie chłopaka i dwójki znajomych. I co nasz bohater postanawia zrobić? Porwać ją! A jak! W dodatku skazuje ją na 365 dni w swoim towarzystwie. Wszystko po to, by mogła się w nim zakochać.
Główna bohaterka początkowo się buntuje, ale ostatecznie skupia się na bezpieczeństwie swojej rodziny w Polsce i przystaje na propozycje. Laura jest… sama nie wiem. Autorka chce przedstawić ją jako buntowniczkę, która stara się oprzeć urokowi przystojnego i niebezpiecznego bogacza. Niby coś takiego jej wychodzi, ale raczej słabo. Jak dla mnie Laura jest raczej zagubioną kobietą, która próbuje się przeciwstawić, ale bardzo szybko się poddaje. W dodatku jest delikatnie mówiąc nierozsądna. - Uwaga mały spojler! Jeśli go nie chcesz, przejdź do kolejnego akapitu. – Kto normalny widząc, jak twój porywacz z zimną krwią zabija człowieka, decyduje się na regularne bicie go po twarzy. No dziewczynie zdecydowanie brakuje instynktu zachowawczego!
I te przepychanki pomiędzy bohaterami: „Ja macho. Masz mnie słuchać. Dlaczego tego nie robisz?”, kontra „Ja niezależna kobieta. Nie masz prawa mi rozkazywać”. Ciut to naciągane. Niekiedy nawet nie rozumiem, o co chodzi temu całemu Massimo. Zupełnie jakby wściekał się na siłę. Tylko po to, żeby coś się działo. Jakby nie można było normalnie porozmawiać. Ale jak ktoś nie potrafi wykazać odrobiny empatii i zrozumienia, to już trudno…
Weźmy pod lupę sceny erotyczne. No też mnie jakoś nie porwały. Ok, przepraszam. Znalazłyby się ze dwie, które wywołały na moich policzkach rumieńce. Reszta wydała mi się naprawdę średnia. Mamy dominację, ale bardziej w stylu „brutalne rządzenie w łóżku”. Ja cię zerżnę, jak szmatę, a ty się ciesz. Ok. Może niektórych to kręci, nie oceniam. A może chodzi po prostu o to, że nie do końca czuć wzajemne przyciąganie bohaterów. Nie czuć ognia. Nie wiem. Wygląda na to, że autorka nie trafiła do mnie ze swoimi fantazjami i tyle.
50 twarzy Greya obalone. Teraz czas na Ojca Chrzestnego: Mało akcji, mało mafijnego świata. Nie zostajemy w niego wtajemniczeni, bo i nasza główna bohaterka i narratorka zostaje od niego odsunięta. Im mniej wie, tym bezpieczniej dla niej. Niby racja, ale to nie łagodzi rozczarowania. Spodziewałam się bardziej rozbudowanego wątku, a tu klops. Autorka poszła na łatwiznę i postanowiła się nie wysilać tworzeniem szczegółów mafijnego świadka.
No i na koniec rzecz typowo kosmetyczna, a więc redakcja. Ja czytałam e-booka. Być może w druku jest inaczej. Niemniej jednak literówki i niedopatrzenia, aż rażą w oczy. Jeden błąd można wybaczyć. Ba, nawet dwa, ale ta książka pobiła wszystkie rekordy. Wielki minus dla wydawnictwa.
No i wyszło trochę krytycznie. Zła kobieta jestem. Ale na pocieszenie dodam, że historia, mimo swoich wad, potrafi wciągnąć. Autorka sprawnie operuje językiem. Sprawia, że powieść czyta się lekko i szybko. Kto wie, może mimo wszystko sięgnę po kolejną część, która z pewnością jest zaplanowana (sugeruje to zakończenie powieści).
No cóż. Ja napisałam, co myślę. Ostatecznie polecam sprawdzić na własnej skórze, czy książka do was przemówi.
Ostateczna ocena: trzy na szynach.
Że co?! Nie obrażać Godfathera ani nawet Greya, zestawiając ich z takim g***m jak 365 dni.
OdpowiedzUsuń