Być rodzicem. Odpowiedzialność, o której zapominamy.
Właśnie zaczęłam czytać dodatek do czasopisma Charaktery z serii „Bliskość”. Jest to
zbiór artkułów archiwalnych z danej tematyki. Tytuł publikacji: „Co i jak
robić, co i jak mówić, żeby naprawdę być razem.” Autorowie to Bogdan i Maria De
Barbaro – psychoterapeuci rodzinni.
Już pierwszy rozdział wzbudził moją refleksję. Tekst do
którego się odnoszę, można znaleźć w numerze 8/2016 Charaktery, artykuł pt. Autobiografia autoryzowana. (Dostęp do 5
archwalnych artykułów kosztuje 3 zł.) Jest to zapis rozmowy Pani Doroty
Krzemionki z Panem Bogdanem de Barbaro.
Żeby chociaż trochę zarysować tematykę tekstu, zacytuję
część wypowiedzi:
„Nie ma sensu kwestionować, że istnieje związek między tym,
czego doświadczyliśmy w rodzinie, a tym, co się później z nami dzieje. Czym
innym jest jednak dostrzeganie tego związku, a czym innym rezygnacja z
odpowiedzialności za siebie.”
Każdy z nas zdaje sobie sprawę (jeśli nie świadomie, to
podświadomie), że spora część naszej osobowości kształtuje się w dzieciństwie.
Sytuacja rodzinna dziecka rzutuje na nie w przyszłości. Wszystko to, co w nas
wpojono (często przypadkiem i niezależnie od chęci), czego byliśmy świadkami
jeszcze jako „podlotki”, jest częścią nas. Sam artykuł kładzie nacisk na
samouświadomienie, na weryfikację nauki, jaką wynieśliśmy i wzięcie
odpowiedzialności za swoje życie. Bo nie możemy o wszystko obwiniać innych,
prawda?
„Odpowiedzialność za własne życie jest jedną z tych nielicznych
rzeczy, z których się zwolnić nie możemy.”
Kiedyś spotkałam osobę, która o wszystkie porażki w swoim
życiu obwiniała rodziców. Nie ma super płatnej pracy, bo rodzice nie wysłali na
studia, bo nie kładli nacisku na wykształcenie, a teraz jest już za późno.
Tylko patrząc na ten osąd obiektywnie, można spostrzec, że wina za życiowe
porażki nie leży tylko po stronie rodziców. Przecież będąc dojrzałym i
podejmując samodzielnie decyzje, sam mógł podjąć dalszą naukę. Podejrzewam, że
znajomi z wyższym wykształceniem, którzy byli obiektami zazdrości danej osoby,
nie zawsze byli zmuszani do pójścia na studia. Uczyli się z własnej woli. Z
drugiej strony sam dyplom nie jest gwarancją sukcesu. Tamta osoba mogłaby
poprawić swój poziom życia i bez tego, ale musiałaby włożyć w to wiele wysiłku
i chęci. Jednak po co? Lepiej jest siąść z założonymi rękami i zrzucić całą
winę na zupełnie kogoś innego.
Powyższy przykład jest skrajnym przypadkiem, ale przesłanie
jest oczywiste: Nikt nie powinien kryć się za stwierdzeniem, że „rodzice
spieprzyli mi życie”. To nie zwalnia z wzięcia za siebie odpowiedzialności. Z
drugiej jednak strony, nie można zaprzeczać, że rodzice nie mają wpływu na
swoje dzieci. To mi przypomniało, jak istotna jest rola rodzica. Gdy sobie to w
pełni uświadomiłam, mnie, jako młodą matkę, bardzo zaangażowaną w swoją rolę, ogarnął
swego rodzaju strach, podszyty niepewnością. Co jeśli zawiodę, jako matka?
Jeśli niechcący skrzywdzę własne dziecko? Skąd mam wiedzieć jakie powinny być
proporcje miłości i wolności w odpowiednim wychowaniu? Jeśli „miłości” będzie
zbyt wiele, wychowam kogoś zupełnie niezaradnego, albo co gorsza zadufanego w
sobie narcyza. Natomiast przy zbyt dużej wolności, dziecko będzie bezradne, a
wtedy może całkiem się zagubić i zejść na złą drogę… Całe wyzwanie polega na
tym, by znaleźć złoty środek. Tylko jak to zrobić?
„Sztukę bycia rodzicem rozumiem tak, by z jednej strony
dawać dziecku bezpieczeństwo pełne miłości, co pozwoli mu na eksperymentowanie,
ale z drugiej strony wskazywać, co jest dobre, a co złe.”
KUP NAJNOWSZE E-WYDANIE |
To, co mówimy naszym dzieciom, to jedno, ale do tego dochodzą
jeszcze nasze zachowania. Dzieci często je papugują. Jest to doskonale widoczne
podczas zabawy. Niestety często o tym zapominamy. Weźmy za przykład relację
rodziców. Mąż traktuje żonę przedmiotowo, jako kucharkę, sprzątaczkę, nianię a
wieczorem wiadomo… Bardzo prawdopodobne, że jego syn będzie tak samo traktować
swoją żonę, a córka może podświadomie poszukiwać kandydata na męża o podobnych
poglądach, jak jej ojciec. Oczywiście może zajść zjawisko antyskryptu, czyli
zupełnej odwrotności, ale wcale nie musi do tego dojść. Często obserwuje się
takie powielanie schematu u osób, pochodzących z rodzin dotkniętych patologią
alkoholową. Albo same wpadają w nałóg, albo znajdują partnera alkoholika, albo,
w najlepszym wypadku, wiążą się z kimś zupełnie pozbawionym tego problemu, często
nawet stuprocentowym abstynentem.
I nagle uświadamiamy sobie, że bycie rodzicem, to okropnie trudne
i odpowiedzialne zadanie. Że mimo naszych najszczerszych chęci, może wyjść inaczej,
niż to sobie zakładaliśmy. Że o błąd wcale nie jest tak trudno. A przy tym
wszystkim jedyne, co nam pozostaje, to się starać i mieć nadzieje, że podołamy.
Komentarze
Prześlij komentarz