Make me yours. Bellamy Creek. Tom 2 – Melanie Harlow
Po pierwszym tomie „Bellamy Creek” z niecierpliwością
oczekiwałam kontynuacji. Polubiłam wszystkich bohaterów, w tym Cole’a i Cheyenne, którzy poprzednio wystąpili
drugoplanowo. Teraz nadszedł moment na ich wspólną historię, swoją drogą
szalenie romantyczną i odrobinę zawiłą. To pierwszy powód dla którego nie mogłam się oprzeć „Make me yours” podczas ostatniej wizyty w ulubionej księgarni internetowej. Drugim była okładka. No sami popatrzcie, przecież ten
facet z uroczym uśmiechem robi całą robotę. Nie sposób go zignorować. :D
Cole jest szanowanym policjantem, wdowcem i samotnym ojcem.
Jego całym życiem jest córka. Dla niej stara się być silny. Jednak coraz
częściej do myśli Cole’a wkrada się młodsza siostra jego najlepszego
przyjaciela, dziewczyna z sąsiedztwa o wielkim sercu. Cheyenne jest przedszkolanką i niezmiennie od
najmłodszych lat pozostaje beznadziejnie zakochana w Cole’u. Co zrobi, gdy
mężczyzna jej marzeń w końcu ją zauważy?
Relacja głównych bohaterów jest bardzo skomplikowana. On kilka
lat wcześniej przeżył niespodziewaną stratę. Teraz boi się być po prostu szczęśliwy.
Jest przepełniony przeświadczeniem, że wkrótce zdarzy się coś nieuniknionego,
co wszystko zniszczy. Ona jest cierpliwa, wyrozumiała, ale potrzebuje
świadomości, że Cole jej ufa, że potrafi się przed nią otworzyć. Oboje próbują
zwalczyć wszelkie przeciwności i stworzyć związek. Muszą jednak wiele spraw
przepracować.
„Meke me yours” czytało mi się bardzo przyjemnie. Jest to
typowo amerykański romans zmieszany z obyczajówką. Wszyscy bohaterowie są tam
bardzo poprawni, a jednocześnie mają swoje przywary, które nie są tyle
negatywne, co stanowią ich indywidualności i nadają charakteru. Ogólnie
powieści Melanie Harlow kojarzą mi się odrobinę z pewną sferą twórczości Nory
Roberts. Ot, mamy małe, amerykańskie miasteczko, z dosyć zwartą, przyjazną
wspólnotą mieszkańców. Są relacje sąsiedzkie, rodzinne i przyjacielskie.
Wszystko przedstawione dosyć idyllicznie, bo szczerze mówiąc problemy bohaterów
nie są jakoś mocno wyszukane. Ot, na drodze do ich szczęścia wyrasta
przeszkoda, zazwyczaj powstająca na ich własne życzenie, którą później tak czy
siak pokonują, bo wiecie, musi być happy end. (Nie bijcie za spojler.) Niemniej
nie są to złe historie. Dlaczego? Bo są cholernie przyjemne, romantyczne, a
przez to odprężające i poprawiające nastrój.
Czy polecam? Tak, szczególnie romantyczkom, wielbicielkom
odrobinę cukierkowych historii (choć szczypta pikanterii też się znajdzie).
Niemniej nie szukajcie tutaj niesamowitych zwrotów akcji. Ot, fajna historia,
która rozwija się w swoim tempie. A o tym, że jest całkiem nieźle, niech
poświadczy fakt, że z przyjemnością sięgnę po tom trzeci serii „Bellamy Creek”.
Szczególnie, że wiem, o czyich miłosnych podchodach będzie opowiadał i już
teraz czuję, że będzie ciekawie. Może jeszcze bardziej niż do tej pory.
Także czytajcie „Make me yours”, bo bohaterów da się lubić,
historia jest przyjemna w odbiorze, a w gratisie dostaniecie kilka naprawdę
smacznych przepisów na dania, które przewinęły się przez karty powieści.
Uznajmy to za dodatkowy bonus. A jeśli to was nie przekonuje, to popatrzcie w
niebieskie oczy tego faceta na okładce. 😉 Przyjemnej lektury!
Komentarze
Prześlij komentarz